Przedstawiamy relację z rajdu rowerowego po Białorusi, zorganizowanego przez Stowarzyszenie Nasz Grodziec. Jest to już czwarty duży rajd organizowany przez naszą organizację. Przypomnijmy, że w pierwszym jechalismy z Grodźca do Biłki Szlacheckiej (dzisiejsza Ukraina), skad w zdecydowanej większości pochodza dzisiejsi mieszkańcy Grodźca, w drugim, nazwanym Szlakiem kresowych twierdz zwiedzaliśmy twierdze kresów południowych, natomiast w trzecim rajdzie jechaliśmy z Mariampola (Litwa) do Rygi (Łotwa) i Wilna (Litwa).
Już w Grodnie
Dzień był długi i pełen pozytywnych emocji. Długi, bo zaczął się o trzeciej w nocy, o czwartej wyjechaliśmy z Grodźca, więc wstać trzeba było szybko. Później była trasa na przejście graniczne z Białorusią w Kuźnicy Białostockiej.
Jechało się dobrze, wczesnym rankiem drogi nie były zatłoczone. Na granicę dojechaliśmy około południa, rozładowaliśmy ciągniętą przez Tomka przyczepę, rozładowaliśmy, czyli wyjęliśmy z niej jedenaście rowerów (tyle osób wzięło udział w rajdzie po Białorusi). Następnie pojechaliśmy trzema samochodami do rodziny Izy w Płonce Kościelnej. Tu zostawiliśmy auta i wróciliśmy ze znajomym Izy na granicę. I teraz następił szereg pozytywnych zdarzeń. Nasi pogranicznicy nie byli zainteresowani przetrzymywaniem nas na granicy, puścili nas poza kolejnością i podpowiedzieli, jak szybko przejść na Białoruś. Podpowiedzi okazały się przydatne, a Białoruscy celnicy bardzo przyjaźni. Znowu przeszliśmy poza kolejnością i ruszyliśmy w stronę Grodna. Przejazd przez miasto rowerami ozdobionymi polskimi flagami sprawił, że co chwila byliśmy pozdrawiani przez przejeżdżające samochody i pieszych. Kierowcy trąbili, przechodnie machali do nas, po drodze dołączyło się dwóch młodych chłopaków, pytając, czy mogą chwilę z nami pojechać. Wygląda na to, że w Grodnie dużo osób mówi po polsku.
Agroturystyka, gdzie nocowaliśmy znajdowała się na obrzeżach miasta, było czysto i schludnie, gospodarz miał kartę Polaka. Dziś przejechaliśmy 35 km.
Grodno - Szczuczyn
Zwiedzanie Grodna rozpoczęliśmy od kościoła Znalezienia Krzyża Świętego, zbudowanego na przełomie XVI i XVII w. W kościele tym ślub brała Eliza Orzeszkowa. Śladów naszej pisarki jest w tym rejonie dużo. Z kościoła pojechaliśmy do zamków, starego i nowego, obydwu położonych nad Niemnem. Stary Zamek, najpierw drewniany, istniał już w XII w. Później odbywały się tu sejmy walne I Rzeczypospolitej. Nowy Zamek zbudowano w XVIII w. W nim w 1793 r. został podpisany traktat II rozbioru Polski z Rosją i Prusami. Po zwiedzeniu zamków zajechaliśmy jeszcze na Cmentarz Farny, gdzie znajdują się groby obrońców Grodna z 1939 r. i żołnierzy AK z czasów II wojny. Jest tu też grób Elizy Orzeszkowej. Z cmentarza ruszyliśmy, a jakże, autostradą w kierunku Skidla. Najpierw zjedliśmy w Skidlu obiad, a później pojechaliśmy obejrzeć park przy nieistniejącym dworze Czetwertyńskich oraz kaplicę grobową z 1870 r. Skidel znany jest jako ośrodek propagandy komunistycznej (bolszewickiej) w czasie II RP. Tu też 18 września 1939 r. miejscowi Białorusini i Żydzi przeprowadzili akcję dywersyjną, atakując posterunki polskiej policji. Wyjeżdżaliśmy ze Skidla, kiedy zaczął padać deszcz. Jakiś czas potem skończył się asfalt i trzeba było jechać drogą szutrową, niestety w deszczu dosyć miękką. W takich warunkach dojechaliśmy do Milkowszczyzny, miejsca urodzenia Elizy Orzeszkowej. Stamtąd ruszyliśmy wprost do Szczuczyna, pod koniec znowu asfaltem. Szczęśliwi zameldowaliśmy się w hotelu i odświeżeni udaliśmy się na kolację do restauracji. I tu spotkało nas zaskoczenie, Białorusini w piątki bawią się w dyskotekach. Państwowa restauracja, didżej i bawiący się goście restauracji. Niektórzy nasi Cykliści również skorzystali z możliwości rozrywki. Jutro przed nami najdłuższa trasa, dziś przejechaliśmy 85 km, w tym 45 w deszczu.
Szczuczyn - Nowogródek
Dzień zaczęliśmy od zwiedzania Szczuczyna, udało nam się wejść do klasycystycznego kościoła katolickiego z 1829 r., będącego kościołem klasztornym pijarów. W kościele tym znajduje się tablica ku czci żołnierzy AK z Obwodu Szczuczyńskiego. Warto przypomnieć, że 29 kwietnia 1944 r. miasto próbował opanować oddział AK dowodzony przez majora Jana Piwnika "Ponurego", próba jednak była nieudana. Przy zakonie pijarów funkcjonowała w Szczuczynie szkoła, którą ukończyli m. in.: Ignacy Domeyko, Onufry Pietraszkiewicz, czy Kazimierz Narbutt. Z kościoła pojechaliśmy do pałacu Druckich-Lubeckich. Pałac został zbudowany pod koniec XIX w. W ostatnich latach budynek został wyremontowany dzięki staraniom miejscowej społeczności polskiej. Ze Szczuczyna udaliśmy się do Żołudka, gdzie mogliśmy zobaczyć niszczejący pałac neobarokowy z 1908 r., zbudowany przez Włodzimierza Czetwertyńskiego. Pałac pozostawał w rękach rodziny Czetwertyńskich do 1939 r. W Żołudku jest również kościół z 1854 r. fundacji Hermancji Uruskiej, żony właściciela Biłki Szlacheckiej Seweryna Uruskiego. Z Żołudka pojechaliśmy do Nowogródka. Dziś jechało się dobrze, przez pewien czas przeszkadzał nam wiatr, wiejący z dużą siłą wprost w nasze twarze. Dużo energii wymagało także pokonywanie górek.
Do Nowogródka dotarliśmy około 19.30. Przejachaliśmy łącznie 102 km.
Nowogródek - Mir
Nowogródek nieodłącznie kojarzy się z Adamem Mickiewiczem. To w Zaosiu koło Nowogródka poeta się urodził, w Nowogródku był chrzczony, tu również mieszkał wraz ze swoją rodziną. Nic więc dziwnego, że właśnie od dworku A. Mickiewicza rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta. Po dworku wieszcza, w którym obecnie mieści się muzeum, oprowadzała nas osoba świetnie znająca biografię poety. Z muzeum udaliśmy się do kościoła farnego, w którym ślub brał w 1422 r. król Władysław Jagiełło z Sońką Holszańską (informuje o tym tablica wmurowana w ścianę). W kościele farnym znajduje się także obraz Matki Boskiej Nowogródzkiej, o którym pisze A. Mickiewicz w inwokacji Pana Tadeusza. Obok kościoła umieszczono kamień ku czci 11 sióstr nazaretanek zamordowanych przez Niemców 1 sierpnia 1943 r. (ich szczątki spoczywają w sarkofagu w bocznej nawie kościoła). Widzieliśmy także ruiny dwóch wież zamku wybudowanego przez Mendoga w XIII w., kościół dominikanów (obecnie cerkiew), meczet i cmentarz tatarski oraz cmentarz żydowski. Po zwiedzeniu Nowogródka ruszyliśmy w kierunku Miru. Zupełnie przypadkowo udało nam się zjeść obiad w Koreliczach. W nieczynnej w niedzielę restauracji odbywała się stypa, pracownicy restauracji zgodzili się zrobić dla nas dodatkowych jedenaście obiadów. Po obiedzie, pełni sił ruszyliśmy w dalszą drogę. Ponieważ nocleg mieliśmy w agroturystyce mogliśmy zrobić grilla, a także skorzystać z bani (sauna). Wieczór zakończyliśmy w bardzo dobrych nastrojach. Przejechaliśmy dziś 49 km.
Mir - Nieśwież
Dziś czekała nas najkrótsza trasa, dlatego też rano bez zbędnego pośpiechu poszliśmy zwiedzać zamek w Mirze. Trzeba powiedzieć, że zamek ten jest naprawdę imponujący. Wybudowany na przełomie XV i XVI w. przez Jerzego Illinicza, przeszedł następnie na własność rodziny Radziewiłłów. Do 1939 r. posiadłość była w rękach rodziny Światopełk-Mirskich. W roku 2000 obiekt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W Mirze oglądaliśmy także kościół katolicki Świętego Mikołaja, zbudowany na przełomie XV i XVI w. Dowiedzieliśmy się również, że mieszkający w Mirze katolicy mówią po polsku. Z Miru pojechaliśmy w kierunku Nieświeża. Dłuższą przerwę mieliśmy w Użance, gdzie jedliśmy obiad, a także oglądaliśmy mogiły żołnierzy polskich poległych w wojnie z bolszewikami w 1920 r. Warto podkreślić, że wszystkie żołnierskie groby utrzymane były w doskonałym porządku. W Użance widzieliśmy też kaplicę Matki Boskiej Ostrobramskiej. Prosto z Użanki ruszyliśmy do Nieświeża. Pomimo niewielkiej odległości, którą przyszło dziś przejechać, jechało się źle. Dokuczający upał i wszechobecne wzniesienia spowodowały, że szybko straciliśmy siły. Energię odzyskaliśmy dopiero wtedy, gdy zaczynała się burza. Na kwatery dotarliśmy tuż przed rozpoczęciem ulewy. Drewniane, nowo postawione domki oddalone kilka kilometrów od Nieświeża miały wszystko, co potrzebne do regeneracji sił. Dziś przejechaliśmy 39 km.
Nieśwież - Baranowicze
W 1445 r. król Kazimierz Jagiellończyk przekazał Nieśwież Mikołajowi Niemirowiczowi. W XVI w. miasto przechodzi w posiadanie Radziewiłłów i od tego czasu aż do 1939 r. ten ród decyduje o jego rozwoju. Zwiedzanie Nieświeża rozpoczęliśmy od kościoła Bożego Ciała, zbudowanego na przełomie XV i XVI w. Fundatorem świątyni był Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, znany podróżnik. Właśnie podczas podróży do Egiptu poznał on tajemnicę balsamowania zwłok i zastosował ją do zmarłych członków swojej rodziny. Obecnie w krypcie kościoła znajduje się ponad siedemdziesiąt brzozowych trumien członków rodu Radziwiłłów. Ostatni pochówek odbył się już w XXI w. W świątyni są też tablice poświęcone urodzonemu w Nieświeżu Władysławowi Syrokomli oraz Edwardowi Woyniłłowiczowi – prezesowi Mińskiego Towarzystwa Rolniczego oraz Koła Polskiego Rady Państwa w Petersburgu. Z kościoła pojechaliśmy do zamku, który w 2005 r. został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Otoczony wspaniałym i olbrzymim parkiem zamek robi wielkie wrażenie, jego zwiedzenie zajęło nam ponad godzinę. Z Nieświeża pojechaliśmy do Snowa, gdzie, niestety tylko zza ogrodzenia, obejrzeliśmy pałac z 1827 r. zbudowany w stylu klasycystycznym przez Kazimierza Rdułtowskiego. Pałac w 1854 r. przeszedł w ręce rodziny Harthingów, która w 1929 r. przekazała go Korpusowi Ochrony Pogranicza - formacji wojskowej utworzonej, by zapobiegać sowieckim prowokacjom na terenie Kresów Wschodnich. W Snowie mieliśmy także przerwę obiadową. Niestety nie było żadnej restauracji, więc jak to na rowerach, rozłożyliśmy się na trawie i każdy jadł, co udało się kupić w sklepie spożywczym. Ze Snowa prostą drogą dojechaliśmy do Baranowicz. Przejechaliśmy około 64 kilometrów.
Baranowicze - Słonim
Baranowicze w czasach II Rzeczypospolitej były największym miastem województwa nowogródzkiego, w 1922 r. otwarto tu gimnazjum i zbudowano kolonię urzędniczą. Trzy lata później powstało technikum kolejowe oraz szkoła kupiecka. Funkcjonowała także lokalna rozgłośnia Polskiego Radia, Polskie Radio Baranowicze. Miasto było siedzibą Garnizonu Baranowicze oraz oddziału Korpusu Ochrony Pogranicza, znajdowało się tu też dowództwo Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, którą od roku 1937 dowodził generał Władysław Anders. W 1925 r. w Baranowiczach odsłonięto Grób Nieznanego Żołnierza, drugi po warszawskim. Podczas II wojny światowej i w czasach sowieckich miasto i jego mieszkańcy przechodzili typowe dla tych terenów koleje losu. W 1987 r. powstała tu pierwsza na Białorusi szkoła polska. Obecnie w mieście można zobaczyć domy kolonii urzędniczej, remizę strażacką, budynek Ogniwa Polskiego, czy też zbiorową mogiłę ponad 100 Polaków zamordowanych przez Niemców, znajdującą się na cmentarzu prawosławnym. Z Baranowicz pojechaliśmy w kierunku Słonima, jechało się nie najlepiej, przeszkadzał lejący się z nieba żar, przy długich, kilku kilometrowych podjazdach pot zalewał oczy. Po kilku godzinach udało się jednak dotrzeć na kolejny nocleg. W sumie przejechaliśmy 66 km.
Słonim – Wołkowysk
Słonim leży nad Szczarą – dopływem Niemna. Jest miastem starym, pierwsze wzianki o nim pochodzą z XIII w. Od 1597 do 1685 r. w mieście odbywały się sejmiki generalne, na które zjeżdżała szlachta z kilku województw. Duży rozwój miasto zawdzięcza Michałowi Ogińskiemu – staroście słonimskiemu, który w XVIII w. wybudował pałac, teatr, ujeżdżalnię i wiele innych budynków. Podczas zaborów Rosjanie rozebrali kilka kościołów katolickich, a niektóre z nich zamienili na cerkwie prawosławne. W dwudziestoleciu międzywojennym miasto było siedzibą powiatu w województwie nowogródzkim. W czasie ostatniej wojny Niemcy wymordowali w Słonimie ponad 10 tysięcy Żydów, zabili też dwóch księży katolickich. Po 1945 r. miasto wcielono do ZSRR a większość mieszkających w nim Polaków wywieziono do Polski w nowych granicach. Obecnie Słonim jest miastem w miarę zadbanym. Z rana wyruszyliśmy w przedostatnią trasę do Wołkowyska. W miejscowości Zelwa zjedliśmy obiad w restauracji, a później spotkała nas niespodzianka. Wyszła do nas redaktorka miejscowej prasy Katya Siarhei i wypytywała, kim jesteśmy, skąd i dokąd jedziemy, skąd wziął się pomysł wycieczki, jak prezentuje się Białoruś w porównaniu z Polską. Zrobiła nam także zdjęcia obiecując, że w najbliższym wydaniu lokalnej gazety ukaże się o nas artykuł. Z Zelwy ruszyliśmy do Wołkowyska, gdzie wieczorem zameldowaliśmy się w hotelu.
W sumie przejechaliśmy 67 km.
Wołkowysk – Bobrowniki
Ostatni dzień pobytu na Białorusi rozpoczęliśmy od zwiedzania Wołkowysk. Obejrzeliśmy kościół katolicki z 1841 r., w którym znajduje się tablica upamiętniająca żołnierzy AK (walki AK z Sowietami trwały w tym rejonie do 1949 r.), a także cmentarz, na którym znajduje się kwatera żołnierzy poległych w latach 1918-1921 oraz krzyż upamiętniający powstańców styczniowych. Po obejrzeniu kościoła i cmentarza ruszyliśmy w stronę granicy. Jechaliśmy wolno, górki skutecznie udaremniały próby przyśpieszania. Na granicy szybko i sprawnie przeszliśmy obie kontrole, a następnie udaliśmy się po zaparkowane w Płonce Kościelnej samochody. W sobotę nad ranem byliśmy w Grodźcu.
Białoruś
Nasza przygoda z Białorusią zaczęła się w momencie rozpoczęcia starań o wizy. By dostać się na Białoruś w celach turystycznych trzeba było mieć zaproszenie białoruskiej firmy turystycznej lub potwierdzenia rezerwacji noclegów w hotelach. Nie było łatwo. W rezultacie, by dostać wizy musieliśmy skorzystać z usług firmy pośredniczącej. Wszystko przebiegło sprawnie.
Przed wyjazdem zastanawialiśmy się, jak wyglądać może kraj, w którym nie ma demokratycznej władzy. Spodziewaliśmy się szarzyzny takiej, jaka panowała u nas przed rokiem 1989. Pierwszą niespodziankę przeżyliśmy już na granicy, nasi celnicy spojrzeli na nas łaskawym okiem i puścili nas poza kolejnością, to zdziwiło nas tylko trochę, ale fakt, że tak samo postąpili pogranicznicy białoruscy był zupełnym zaskoczeniem. Uprzejmość i chęć pomocy. Ci z nas, którzy na rowerze przekraczali granicę z Ukrainą zgodnie orzekli, że zdecydowanie bardziej cywilizowane jest przejście polsko-białoruskie. Przyjazne nastawienie dawało się zresztą odczuć podczas całego dziewięciodniowego pobytu. Kierowcy pozdrawiali nas klaksonami i machaniem rąk, również przechodnie machali do nas przyjaźnie. Radośnie wręcz reagowali na nas mieszkający na Białorusi Polacy. Dwaj młodzi chłopcy przyłączyli się do naszej grupy, by chwilę z nami jechać. W innym miejscu kierowca samochodu (młody mężczyzna) widząc naszą grupę zatrzymał się, by powiedzieć, co warto zobaczyć. Wjeżdżając do białoruskiej wsi łatwo zgadnąć, czy mieszkają w niej Białorusini, czy Polacy, czy też jedni i drudzy. Na początku wsi są bowiem ustawione krzyże, jeśli katolicy mieszkaja razem z prawosławnymi stoją obok siebie dwa krzyże, prawosławny i katolicki.
Jak wygląda Białoruś? Jest schludna i uporządkowana. Drogi są dobre, asfaltowe lub szutrowe (tylko te drugorzędne – identycznie zresztą jest na sąsiedniej Litwie), dobrze oznakowane, pobocza są wykoszone. Miasta są czyste, nie ma śmieci. Specjalne brygady sprzątają tereny publiczne w miejscowościach i poza nimi. Zabytki są zadbane, na naszej trasie spotkaliśmy tylko dwa obiekty niewyremontowane, pałac Czetweryńskich w Żołudku i pałac Rdułtowskich w Snowie. Co warte podkreślenia, nie widzieliśmy, by były zacierane ślady polskości. Hotele lub agroturystyki, w których spaliśmy były dobrze urządzone (poza jednym) i można było w nich odpocząć.
Trzykrotnie mieliśmy do czynienia z milicją, dwa razy milicjanci zwracali nam uwagę, by jechać jak najbliżej krawędzi jezdni, trzeci raz przedstawiciel władzy powiedział, byśmy nie szli wszyscy na obiad, bo mogą na ukraść rowery. Wszystkie trzy interwencje milicji były przyjazne i wynikały z troski o nasze bezpieczeństwo.
Zauważyliśmy także oznaki mniej normalne. W każdym mieście stoi dumnie pomnik Włodzimierza Lenina, bardzo często również pomnik „wyzwolicieli” z Czerwonej Armii oraz czołg. Nazwy ulic także zaskakują, można spotkać: Dzierżyńskiego, Lenina, Marksa, Armii Czerwonej, Sowiecką, 17 września.
Jeszcze mniej normalności jest na styku państwo-obywatel. Mieszkańcy Białorusi zarabiają mało (średnia pensja to 150 dolarów, średnia emerytura 100 dolarów) i żyją biednie. Przeważają domy drewniane (bywają ładnie odnowione), kryte eternitem. Niektóre wioski są zgazyfikowane, gaz doprowadzany jest do domów rurą podłączaną do pieca kaflowego. Mimo niskich zarabków ceny w sklepach są porównywalne z naszymi. Mówiono nam, że gdy dziecko idzie do szkoły to trzeba brać kredyt w banku, by kupić mu wszystkie potrzebne rzeczy. Na ulicach sporo starych samochodów, choć nie brakuje też aut nowych i drogich.
Poczynione powyżej uwagi nie muszą być miarodajne, na Białorusi byliśmy tylko dziewięć dni, widzieliśmy jedynie zachodni skrawek tego kraju. Dlatego też zachęcamy do przejrzenia galerii zdjęć, które mogą potwierdzić pewne zasygnalizowane tutaj zjawiska.
Krzysztof Kleszcz
O rajdzie w białoruskiej prasie czytaj >>>